Miałam Wam napisać o kalendarzu adwentowym, bo to dla nas wszystkich ważny element świąt. Taki przedtakt pełen zabawy i frajdy. Nasz kalendarz ewoluował razem z nami i teraz pełen jest naszych rodzinnych kodów – słów i sformułowań, rytmów działania i aktywności odpowiadających naszym siłom i zasobom.

Robić czy nie?!

I właśnie dlatego chcę się z Wami podzielić tym, jak to u nas wygląda, bo w internetach, jak zwykle, dychotomia – albo „pierdolę, nie robię, i tak mam za dużo na głowie” albo „poświęcę tę jedną nockę na przygotowanie wypasionego kalendarza, wszystkich zadań i upominków do niego, dla tej radości w oczach moich dzieci warto”.

U nas kalendarz jest. Na przygotowanie go przeznaczyłam w tym roku mniej więcej 15 minut. Codzienne napisanie karteczki i włożenie do niego malutkiego słodycza dla każdego zajmuje mi ok. 3 minut. Radość na buziach dzieci bezcenna.

Nasze początki

Pierwszy kalendarz zrobiłam siedem lat temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Warszawie. To był stuprocentowy handmade z pudełek od zapałek i kolorowego papieru, z przodu pomalowany farbą. Zajęło mi to kilka godzin i zdziwiłam się sama, jaką przyniosło mi radość.

Jako że szanuję swoją pracę, kalendarz był w użyciu jeszcze przez kilka lat. Był uroczy, z wysuwanymi szufladkami, które jednak były bardzo malutkie, dlatego trzy lata temu stworzyłam kolejną, kopertową wersję kalendarza. Korzystając z instrukcji w Internecie wyprodukowałam z kolorowego papieru 24 koperty. Czas pracy – ok. 2 godzin.

Niestety w kopertach, tak jak w pudełkach od zapałek nie mieściły się słodycze, dlatego rok temu postanowiłam zainwestować w opakowanie kartonowych domków do samodzielnego złożenia. Kupiłam je na allegro za ok. 30 zł., w Pepco dokupiłam świetlny łańcuch za 9 zł., męża poprosiłam o wyszlifowanie kijka, który walał się po garażu i wyszedł z tego naprawdę ładny kalendarz adwentowy zajmujący całą boczną ścianę naszego kominka.

W okolicach lutego (lubimy sobie poświętować ;P ) zapakowałam wszystkie domki do szafki świątecznej, a w tym roku tylko je wyciągnęłam i rozwiesiłam wraz ze światełkami. Jako że już przy pierwszym, pudełkowym kalendarzu zdecydowałam wkładać karteczkę codziennie, zamiast wszystkie naraz, pisanie jej zajmuje mi każdego dnia naprawdę mało czasu. Poza tym zdejmuje z dziewczyn odpowiedzialność za hamowanie własnych popędów. Moje dzieci z roku na rok coraz lepiej radzą sobie z odraczaniem przyjemności, jednak kalendarz ma być dla nas wszystkich przede wszystkim przyjemnością.

Najprzyjemniejsza część – książki adwentowe

Cztery lata temu rozpoczęliśmy też tradycję czytania przez cały grudzień aż do świąt książki adwentowej. W tym temacie (i nie tylko w tym) Wydawnictwo Zakamarki okazuje się być naszym faworytem. Pierwszą książką była „Wierzcie w Mikołaja”, w której nieporadny i przekochany troll Czupir próbował łagodzić gniew Świętego Mikołaja, urażonego drastycznym spadkiem wiary w niego, ratując jednocześnie święta, które z powyższego powodu stały pod znakiem zapytania.

Choć książka była dość mroczna, nasze dzieci wkręciły się w nią bez reszty, a Czupir stał się niezawodnym doręczycielem zadań do kalendarza adwentowego.

Rok później, gdy czytaliśmy „Kosmiczne święta” (opowieść o przyjaźni i marzeniach, które mogą się spełnić w sposób zupełnie inny niż sobie wyobrażamy) ale Czupir niezmiennie ogarniał w naszym domu kalendarz adwentowy, Hania była na etapie nauki pisania. Kalendarz, który wtedy mieliśmy nie mieścił w sobie nawet kilku żelków, które zazwyczaj Czupir przynosił, więc karteczka z zadaniami była w kalendarzu, zaś słodycze w wiklinowej szafce stojącej w kuchni.

Pewnego dnia Haneczka postanowiła wcielić się w Czupira (nigdy nie robiliśmy naszych dzieci w konia, wmawiając im z kamienną twarzą, że Mikołaj istnieje i tylko on przynosi gwiazdkowe prezenty, tak samo było z Czupirem) i napisać, że Czupir zostawił słodycze w wiklinowej szafce. Wyszło z tego „Czupir Wikir” i tym samym Czupir zyskał w naszym domu nazwisko, którym podpisuje się do tej pory.

Kolejną naszą adwentową książką był „Grudniowy gość”, wzruszająca opowieść o uchodźctwie i towarzyszących mu uczuciach – tęsknocie, złości i smutku. A także o potędze wyobraźni, która może rozświetlić każdą, nawet najbardziej beznadziejną sytuację.

W tym roku czytamy „Prezent dla cebulki” i wszyscy lubimy ten czas, kiedy zbieramy się na sako przy grzejniku i odkrywamy kolejny fragment opowieści. Przy Cebulce, a jesteśmy po czwartym rozdziale, zdążyłam się już wzruszyć i zniechęcić do rosołu, bo kury pełnią w tej książce ważną rolę 😉

We wszystkich książkach Zakamarków opowieści są snute w sposób nienachalny i bez krztyny moralizatorstwa, jak to w skandynawskiej literaturze dziecięcej. Osobiście uwielbiam. Właściwie dotąf czytaliśmy tylko skandynawską literaturę adwentową, bo w tamtym roku na tapecie była „Śnieżna siostra” autorstwa kosmicznego duetu – Mai Lunde oraz Lisy Aisato. To poruszająca książka o żałobie, tęsknocie, śmierci i docenianiu życia. Soczysta, wzruszająca, prosta i z ilustracjami, które są małymi dziełami sztuki. Po przeczytaniu „Śnieżnej siostry” połknęłam trzy książki Mai Lunde dla dorosłych i mam ogromną nadzieję, że kolejna ukaże się niebawem.

A jak ja mam znaleźć czas na te zadania

A wracając do kalendarza adwentowego i zadań napisanych na karteczkach, codzienne ich wkładanie pozwala mi dopasować ich charakter do naszego aktualnego stanu. W piątek, po całym tygodniu pracy, szkoły i przedszkola główne zadanie Czupira brzmiało: ODPOCZNIJCIE. Bo kto powiedział, że to ma być robienie spektakularnych dekoracji świątecznycfh albo lepienie stu pierniczków? Róbcie to, co sprawia Wam przyjemność i na co macie siłę i ochotę.

Ale to niezdrowe!

Słodycze, które Czupir wkłada do każdego domku to zazwyczaj dwa bezcukrowe żalki dla każdego. Także ani to drogie ani szczególnie niezdrowe.

Zamiast czekać, świętujemy oczekiwanie

Sama za nic nie zrezygnowałabym z kalendarza adwentowego, bo uwielbiam to, co nam daje. Przechodząc obok kominka, na którym wisi, uśmiecham się bezwiednie, a wszystkie nasze rodzinne rytuały z nim związane dodają temu okresowi magii i lekkości. Święta od zawsze wiązały się dla mnie ze sporym napięciem i ogromnym rozjazdem między oczekiwaniami a rzeczywistością. Odkąd wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zamiast w napięciu czekać na coś, co ma być magiczne i oczyszczające, uczyniliśmy magicznym i oczyszczającym czas oczekiwania, same święta też są zdecydowanie mniej stresowe. Polecam ?